Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Rozdając jałmużnę za duszyczki różne”. Zwyczaje pogrzebowe polskiego ludu

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
archiwum
„Pewnemu proboszczowi (...) śmierć zapowiadała zawsze swą działalność w parafii” – notował Adam Fischer. „Był do tego tak przyzwyczajony, że na trzykrotne pukanie odpowiadał: tak! tak!, albo dobrze!, dobrze! Kiedy zaś nie odpowiadał, śmierć powtarzała swoje trzykrotne pukanie. Zwykle następnego dnia przychodzili ludzie i zamawiali pogrzeb”.

Gdy spadł ze ściany domu jakiś obraz, również odczytywano to jako zapowiedź śmierci kogoś z domowników. Takie znaczenie miało również nagłe zgaśnięcie świecy, a jak zanotował Oskar Kolberg na Zamojszczyźnie także uschnięcie bylicy zwanej „bożym drzewkiem” (to tzw. półkrzew z rodziny astrowatych uważany za roślinę leczniczą). Tak pisał o tym ów niezwykły etnograf, folklorysta i kompozytor: „W okolicy Zamościa, gdy przez zaniedbanie boże drzewko uschnie wśród lata, wróży to komuś śmierć w tym domu”.

Złowrogie mogły być także marzenia senne. Na Zamojszczyźnie śmierć zapowiadały sny o rwaniu bądź wypadaniu zębów. Niebezpieczne były też takie, w którym były białe konie, kwiaty, suknie i w ogóle dużo białego koloru.

Szkielet nagi, jasnokościsty

„Śmierć wyobrażają sobie jako ducha zupełnie różnego od wszystkich, bo w materialnej postaci. Jest to szkielet nagi, biały, jasnokościsty, trzymający kosę w ręku, którą zarówno ścina (...) panów jak i chłopów” – pisał w połowie XIX w. Józef Gluziński o polskich włościanach z okolic Zamościa i Hrubieszowa.

Przybycie do jakiegoś człowieka Kostuchy było niezwykle ważny wydarzeniem dla całej społeczności. Nasi przodkowie wierzyli, że śmierć człowieka może zapowiadać także dziwne zachowanie zwierząt. W 1830 r. Jerzy Gołębiowski w swojej książce „Lud polski, jego zwyczaje i zabobony” zanotował: „Pies na łańcuchu gdy w nocy wyje, śmierć jednego sprzątnie z domu, albo wojnę to znaczy”.

Złą wróżbę stanowiło szczekanie psa z pyskiem zwróconym ku ziemi. Niechybną śmierć jednego z domowników wróżyło, gdy konie kopały kopytami w okolicy domów. Sowy natomiast wprost uważano za „posłańców śmierci”.

Bacznie obserwowano zachowanie tych ptaków.

Pójdź, pójdź!

„Gdy sowa w nocy przeleci nad domem i nad nim zakrzyczy lub usiądzie na drzewie i stąd zakrzyczy, albo zakwiczy, jedna z miejscowych osób pójdzie na tamten świat” – pisał Adam Fischer w swoim opracowaniu z 1921 r. pt. „Zwyczaje pogrzebowe ludu polskiego”. „Bo sowa ją woła do siebie słowy: pójdź, pójdź! (...). W Zamojskiem i Hrubieszowskiem sowa puszczyk swoim śmiechem wyszydza (człowieka) i śmierć sprowadza słyszącym”.

Symbolem nieszczęścia, śmierci i zniszczenia w wierzeniach ludowych były także kruki. Jak notowali kronikarze ich zła sława wynikała głównie z „czarnego upierzenia, przykrego i smutnego głosu oraz żywienia ścierwem”. Uważano, że kołując nad wybranym człowiekiem wołały one do niego złowieszczo i złośliwie: trup, trup! Skrzeczenie srok przy oknach, także uważano za zły omen.

Nie tylko. „W Krynicach w Tomaszowskiem, gdy ma dzieciom umrzeć matka, kura zapieje głosem koguta (...)” – czytamy w jednej z XIX-wiecznych relacji.

Strach budziły również wszelkie niewyjaśnione odgłosy i stukania. Wiązano je z wizytami lub znakami dawanymi przez duchy, nieczyste siły, a nawet samą śmierć. Ogromne obawy budziły samoczynne pęknięcia różnych przedmiotów. Podejrzliwie traktowano także nieznane trzaski, hałasy w kominach itd., a paniczny strach budziło trzykrotne, miarowe pukanie do drzwi.

Konającego zostawić w spokoju

„Bywajta zdrowi! Juz mi cas do świety ziemi, cas mi spocąć” – tak żegnał się z bliskimi jeden z XIX-wiecznych chłopów. „Narobił się cłek, to i spocynku się żąda u Boga. Oj żąda, się żąda, Boże miłosierny!”.

Dawni włościanie przyjmowali śmierć ze strachem, ale także ponurą rezygnacją, jako coś nieuniknionego i naturalnego. Wierzono, że umierający widzi przed śmiercią wszystkie swoje grzechy. Za oznakę boskiej łaski uważano szybki zgon w towarzystwie bliskich i po odbyciu odpowiednich ceremonii kościelnych. Gdy człowiek umierał w długich męczarniach, przyjmowano to natomiast z podejrzliwością. Bo uważano, iż mogła to być np. kara za jego czarowanie w jakimś okresie życia.

Panicznie bano się natomiast tzw. nagłej śmierci (np. w wyniku wypadków, wojen, chorób wieńcowych itd.), którą zwykle przypisywano czarom lub karze bożej.

„Żeby Pan Bóg abo przemieniuł, abo śmierć prędzej dał” – modlono się przy zmarłym w Lubelskiem. „Panie Boże, na te, albo na te stronę” – mawiano także.

Umierających czasami układano na słomie ułożonej wprost na klepisku chaty. Miało to pomóc im w szybszym przejściu na tamten świat. Stosowano też inne „sposoby”.

„W Krynicach umierającego ściągają z łóżka i układają na deskach, pokrytych świeżo wyjętą ze snopka słomą (...)” – pisał Fischer. A dalej zanotował: „Ciężką śmierć objaśnia niekiedy wyobraźnia ludowa także w ten sposób, że dusza nie ma otworu, którymby mogła się wydostać. Dlatego trzeba spieszyć jej z pomocą i przez otwarcie okna lub drzwi lub też częściowe zerwanie dachu ułatwić jej wyjście (...). Konającego należy zostawić w spokoju, wyjść z mieszkania, a przedewszystkiem wstrzymać się od wszelkiego płaczu”.

Dlaczego? Uważano, że to powstrzymuje duszę przed uleceniem w zaświaty, a nawet skłania ją do powrotów, co przedłuża męczarnie konającego. Przychodził jednak moment, że wszystko było już wiadomo na pewno. W okolicach Zamościa i Hrubieszowa wierzono, że wówczas – w momencie śmierci z nieba spada gwiazda zmarłego.

Połowę welonu poza trumną

„Po zgonie myto zmarłego nad balią. Wodę po nieboszczyku wylewano w niedostępnym miejscu, by nie wszedł tam człowiek, ani zwierzę” – pisał ks. Waldemar Malinowski w książce pt. „Miniony czas” (o obyczajach regionu hrubieszowskiego). „Wejście na takie miejsce sprowadzało nieszczęście, wobec danego nieszczęśnika mawiano: Pewnie wlazł w wodę po zmarłym”.

Zmarłego ubierano odświętnie i kładziono do trumny. Dostawał także ulubione rzeczy: różaniec, książkę do nabożeństwa, ale czasami także jak zanotował ks. Malinowski tytoń i flaszkę z wódką. Przy zmarłym czuwano zwykle całą noc. Zasłaniano wówczas wszystkie lustra, zatrzymywano zegary, a śmieci nie zamiatano, tylko spychano pod trumnę, „aby nie wymieść kogoś z rodziny” na tamten świat.

Pogrzeb odbywał się zawsze trzeciego dnia po śmierci. Gdy w powiecie hrubieszowskim trumnę ze zmarłym wynoszono z domu, trzy razy stukano nią o próg. Wtedy należało wymówić formułkę: „Duszo opuść te progi, przez które wchodziły twe nogi”. Nieboszczyka wynoszono zwykle z domu nogami do przodu. A gdy trumna opuściła mieszkanie należało przewrócić wszystkie stoły, stołki i ławy (zwyczaj znany jest na całej Zamojszczyźnie). Śmierć nie miała wówczas na czym usiąść i po prostu wychodziła wraz z „nieboszczykiem” z domu.

– Gdy zmarł młody mężczyzna, z rodzinnej wsi, aż do kościoła, a potem na cmentarz, nieśli go w trumnie młodzi mężczyźni – opowiadała nam jakiś czas temu jedna z mieszkanek gminy Sitno. – Kiedy natomiast umierała panienka, zawsze ubierano ją w suknię ślubną. Połowę welonu zostawiano poza trumną. I tak wkładano do grobu. Dziś ten zwyczaj jest chyba zapomniany.

Co ważne, bliscy zmarłego nie powinni nieść krzyża przed trumną, bo to zwiastowało nieszczęście lub rychłą śmierć. Z tego powodu nie wolno było też wynosić kwiatów z kościoła. Trzy lub dziewięć dni po pogrzebie urządzano stypę, na której jedzono i pito alkohol. Nie tylko w tym czasie kultywowano pamięć o tych, którzy przeszli na tamtą stronę życia.

W Zaduszki jak ze strużki

„U wszystkich ludów były zawsze pewne dni w roku poświecone na cześć zmarłych (...)” – pisał w połowie XIX w. Józef Gluziński. „W wigilię dnia zadusznego każda gospodyni domu piecze pierogi, bułki pszenne, a uboższe placki, które wieczorem łamią, rozdają domownikom do jedzenia poprzedzając, na zawołanie gospodarza, pacierzem za dusze zmarłych. Po spożyciu tych pokarmów skrzętnie zbierają szczątki (okruchy) i chowają je wraz z zostawionemi bochenkami dla dziadów i ubogich”.

Biedaków nigdy nie brakowało. Można ich było spotkać na drogach Zamojszczyzny, wałęsajacych się po wsiach, przed kościołami i cmentarzami. Podczas Zaduszek dawano im przygotowane wcześniej bochenki chleba oraz bardzo dokładnie zebrane podczas zaduszkowej wigilii okruszki. W zamian oczekiwano modlitw za dusze zmarłych z poszczególnych rodzin. Miało to także inne znaczenie.

„Pomiędzy wigilią, a dniem zadusznym, dusze w czyszcu będące i ratunku potrzebujące patrzą na ich serca (chodzi o domowników), na chęć modlitwy i na ofiary i, że wtenczas mają wolność wychodzenia i bawienia przez czas niejaki, w tych progach, w których przebywały za życia” – wyjaśniał Gluziński. „Niepoliczone opowiadają przykłady o zjawieniach się podówczas dusz nieboszczyków, i o ich wybawieniach przez jałmużnę dla dziadów, przez wypominki kapłana w czasie żałobnego nabożeństwa i przez różne pobożne ofiary”.

Z Dniem Zadusznym związane są staropolskie przysłowia oraz porzekadła, które oddają charakter tego unikatowego w polskiej tradycji święta. „Dzień Zaduszny, bywa pluśny/Niebo płacze, ludzie płaczą/ A ubogich chlebem raczą/ Rozdając jałmużnę za duszyczki różne” – czytamy w wierszyku zanotowanym na początku XX w.

Inne porzekadło opowiada także o pogodzie jaka zazwyczaj panowała w dawnej Polsce na początku listopada. „Wszyscy święci, śnieg się kręci/ A w Zaduszki pada deszcz jak ze strużki”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maturzyści zakończyli rok szkolny. Czekają na nich egzaminy maturalne

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Rozdając jałmużnę za duszyczki różne”. Zwyczaje pogrzebowe polskiego ludu - Zamość Nasze Miasto

Wróć na bilgoraj.naszemiasto.pl Nasze Miasto