Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kiedym zapoznał abecadło. Trudna walka z polskim analfabetyzmem

Bogdan Nowak
Bogdan Nowak
Tablica obwieszczająca zwycięstwo nad analfabetyzmem. W 1951 r. została zawieszona w Zamościu. Potem jednak została zdjęta
Tablica obwieszczająca zwycięstwo nad analfabetyzmem. W 1951 r. została zawieszona w Zamościu. Potem jednak została zdjęta Archiwum Państwowe w Zamościu
„W dniu pierwszego maja 1951 roku, w drugim roku planu 6-letniego, powiat zamojski (…) wysiłkiem całego społeczeństwa zlikwidował analfabetyzm” – można było przeczytać na tablicy pamiątkowej zamieszczonej na jednej z kamienic przy Rynku Wielkim w Zamościu. Miało to się stać dzięki „zwycięstwu Armii Czerwonej nad faszyzmem”. Jednak to ważne, przełomowe osiągnięcie sobie po prostu przywłaszczono. Bo walka z analfabetyzmem była długa i bardzo trudna.

Tablica umieszczona przy Rynku Wielkim w Zamościu wskazywała jednak winnych analfabetyzmu w naszym kraju. Miały to być „haniebna spuścizna rządów kapitalistów i obszarników”. Co ciekawe… na pewno nie wszyscy potrafili zamieszczony na niej napis przeczytać. Bo analfabetów można było spotkać na Zamojszczyźnie jeszcze w latach 80. ub. wieku: nie tylko w małych wioskach, ale także w Zamościu (pewną starszą kobietę, która nie umiała czytać dobrze znał np. autor artykułu).

Analfabetyzm był już jednak wówczas skrzętnie skrywaną tajemnicą.

Nauka w domu

„Urodziłem się we wsi Karczmiska, pow puławski, woj. lubelskie, z matki Antoniny i ojca Wawrzyńca S., dnia 19 marca 1894 r., jako siódmy i ostatni syn” - pisał kowal w gospodarstwie małorolnym w pow. garwolińskim. „Mając lat niespełna cztery matka mi zmarła, później wychowywała mnie macocha. Gdy byłem w wieku szkolnym, latem pasałem bydło, zimą jeden ze starszych braci uczył mnie czytać na elementarzu i trochę pisać, tyle, że mogłem się jako tako podpisać i tyle było mojej nauki”.

Wspomnienie kowala zostało opublikowane w „Pamiętnikach chłopów”. To zbiór anonimowych relacji polskich włościan, którzy opisywali w nich dole i niedole swojego życia. Zgromadzili go w latach 30. ub. wieku pracownicy Instytutu Gospodarstwa Społecznego. Niektórzy chłopi wspominali także m.in.. o tym jak nauczyli się czytać i pisać. Nie było to łatwe.

„Stryj mój, jako samouk, władający nieźle słowem drukowanem i pisanem, w zimowych miesiącach oprócz robienia butów trudnił się za małem wynagrodzeniem nauczaniem czytania i pisania chętnych, a może i niechętnych, ale „przymusowo” do nauki przyprowadzonych, wsiowych wyrostków (…) - czytamy we wspomnieniach urodzonego w 1904 r. „współwłaściciela niepodzielonego gospodarstwa” w pow. garwolińskim.

W ten sposób także autor wspomnień „poznał litery”. „Kiedym rozpoznał abecadło, zacząłem się uczyć sylabizowania na początkowym elementarzu” – wspominał z dumą „współgospodarz”. „Po elementarzu przyszła książka do nabożeństwa (…). W styczniu 1916 poduczonego już nieźle w domu, zaprowadził mię (pisownia oryginalna) ojciec na wieś do szkoły, do dalszej i lepszej nauki. Nie była to szkoła rządowa, ani rządowy nauczyciel. Taka szkoła i z takim nauczycielem była o 5 km, a więc za daleko. We wsi po zmarłym w na początku września 1914 r. moim stryju nikt nie uczył”.

Ci gospodarze sami spisali swoje wspomnienia. Taka umiejętność nie była jednak powszechna. Dlatego walka z analfabetyzmem spędzała sen z oczu wielu światłym osobom. W wojsku była ona sprawą o znaczeniu wręcz strategicznym. W 1919 r. Departament Naukowo-Szkolny Ministerstwa Spraw Wojskowych wydał podręcznik pt. „Nauka czytania i pisania w wojsku polskiem”. Opublikowano go – jak napisano: na żądanie Uniwersytetu Żołnierskiego w Warszawie.

Podręcznik został napisany przez Tadeusza Prószyńskiego (żył w latach 1873-1925), publicystę oraz posła na Sejm RP w latach 1922-1925. Już w jej wstępie dowiadujemy się jak ważna była umiejętność czytania i pisania w siłach zbrojnych odradzającej się RP.

Kucie liter

„Armia złożona z wielkiej ilości ludzi, pozbawionych choć jednego z głównych zmysłów, wzroku, słuchu lub dotyku, nie pokona armii złożonej z ludzi normalnych” – czytamy w podręczniku Prószyńskiego. „Umiejętność czytania i pisania jest jednym z najważniejszych zmysłów, którym obdarzyła człowieka nie przyroda, lecz jego własny geniusz.

Autor poradnika martwił się, iż w polskiej armii było najwięcej analfabetów-żołnierzy w całej Europie środkowej. Jeszcze na początku 1919 r. nasi dowódcy nie przejmowali się jednak tym zanadto. Ćwiczono wówczas przede wszystkim „prężność” ciała, celność strzałów czy umiejętność prowadzenia manewrów. O oświacie zapominano. To się musiało zmienić.

„Poza oswobodzeniem Rzplitej i gruntowaniem jej niepodległości siłą oręża, nie ma dziś w Polsce sprawy donioślejszej i pilniejszej nad wydźwignięcie narodu z tego haniebnego upośledzenia, jakim jest powszechny prawie, do dziś dnia, brak umiejętności czytania i pisania” – pisał Tadeusz Prószyński.

Bo bez, jak to określił: „zmysłu czytelności” żołnierze nie potrafili odczytywać rozkazów czy napisać raportów. Wysyłanie listów do domów wojaków także było utrudnione (pisali je za nich posiadający tę umiejętność koledzy). Z wielu względów. Bo jak pisał autor, nie mieli oni – w związku ze swoim „upośledzeniem” – rozwiniętej zdolności samodzielnego myślenia.

Wprawdzie przed napisaniem podręcznika Tadeusza Prószyńskiego, stosowano różne metody nauki czytania i pisania dla wojskowych, ale tę umiejętność kształtowano zwykle w sposób mechaniczny. Było to osławione „kucie liter”, które zdaniem autora zaćmiewało niektóre umysły, powodowało wzmożenie braku ciekawości czytelniczej, a nawet wstrętu do słowa pisanego.

Obrazowa metoda Promyka

„Tem się tłumaczy tak częste zjawisko, że są ludzie, którzy umieją czytać, ale nic nigdy nie czytają (nadal można je obserwować!)” – czytamy w podręczniku. „Nauka czytania nie otworzyła przed nimi skarbów myśli ludzkiej”.

Zdaniem Prószyńskiego, jedynym sposobem, aby do takich sytuacji nie dochodziło, było zastosowanie „obrazowej metody Promyka”, która zapewniała „samouctwo uczącego się”. Na czym ona polegała? Metoda została wymyślona przez Konrada Prószyńskiego ps. „Kazimierz Promyk” (żył w latach 1851-1908: Tadeusz był jego synem). Jej zasady zastosowano jeszcze w słynnym elementarzu z 1879 r. pt. „Obrazowa nauka czytania i pisania”. Za pomocą tego, opublikowanego w kilku wersjach elementarza, uczono głównie czytać i pisać wiejskie dzieci, ale także ludzi dorosłych.

Pracy było pod dostatkiem. Szacowano, że w latach 80. XIX w. na każdych stu Polaków tylko dziesięciu umiało czytać i pisać. W 1914 r. w zaborze rosyjskim analfabeci stanowili 57 proc. społeczeństwa, w Galicji było to – 40 proc., a w zaborze pruskim – 5 proc. Nic dziwnego, że szukano skutecznych i szybkich metod edukacyjnych. W elementarzu „Promyka” połączono obrazki z życia wsi z drukowanymi, opisującymi je słowami. W tych wyrazach rozpoznawano potem litery, głoski i sylaby. Co ważne, każda kartka elementarza była odrębną całością. Można je było zatem oddzielać od grzbietu i podawać uczestnikom kursów. W ten sposób jednocześnie mogło się uczyć wiele osób. To dawało efekty.

„Uczący się według tej metody nie powtarza wszystkiego niewolniczo za nauczycielem, nie chwyta nauki mechanicznie, samą tylko pamięcią, ale jest w stanie dochodzić nowych, niewiadomych mu rzeczy, samodzielnie, pracą własnej myśli” – tłumaczył istotę swojego pomysłu Konrad Prószyński.

Elementarz „Promyka” był wydawany w Polsce wielokrotnie, aż do 1920 r. (w 1892 r. na wystawie Towarzystwa Pedagogicznego w Londynie uznano go za najlepszy na świecie!). Tadeusz Prószyński namawiał, żeby tę metodę samo-nauki wdrożono także w polskim wojsku. Jak należało to robić? Nauczyciel-pokazywacz powinien przyjąć jedynie rolę „dozorcy nauki”, a potem stopniowo i łagodnie odkrywać przed wojakami rzeczy nieznane (chodzi o umiejętność pisania i czytania), ale... przy pomocy już znanych (czyli np. wiejskich obrazków).

Wówczas nauka mogła przynieść niespotykane rezultaty. Zdarzało się podobno, że niektórzy kursanci wyuczyli się czytać w tydzień! Średnio trwało to jednak ok. 40 dni. Natomiast gdy metoda była wdrażana przynajmniej przez godzinę dziennie, nauka trwała dwa miesiące.

Wąziutkie paseczki

Jak to miało wyglądać pod względem logistycznym? „Przygotować zastęp objazdowych pokazywaczy nauki czytania i pisania, i zarazem wykonawców pierwszego jej wykładu, którzy by jeździli od jednego oddziału wojska do drugiego i odbywali wszędzie pokazy tej nauki wobec nieczytelnych i niepiśmiennych żołnierzy (...)” – czytamy w podręczniku Tadeusza Prószyńskiego. „Po takim pokazie (...) daje się im elementarz „Promyka”, kajety, ołówki i pokazywacz jedzie dalej, nie troszcząc się o resztę”.

Żołnierze mieli się potem uczyć sami, lub – to była wersja dla mniej zdolnych – przy wsparciu podoficerów czy bardziej światłych kolegów. Był też pomysł na to jak sympatycznych analfabetów w mundurach do pracy zmotywować.

„Młody rekrut na nic tak nie jest łasy, jak na mundur, albo na jakąbądź odznakę na mundurze, którąby mógł pochwalić się przed innymi” – argumentował Tadeusz Prószyński. „Danie np. na mundurze, gdzieś w miejscu widocznem, choćby wąziutkiego białego paseczka tym wszystkim żołnierzom, którzy umieją czytać, a dwóch takich paseczków tym, co i pisać umieją, niewątpliwie przyczyni się do wytępienia w wojsku nieczytelności i niepiśmienności (...). Byłaby to nowość nieznana dotychczas w żadnej armii”.

Nie umiemy powiedzieć czy i w jakich oddziałach WP takie „wąziutkie paseczki” wprowadzono... Na pewno jednak akcja walki z analfabetyzmem stała się jedną z najważniejszych spraw w II RP. 21 lipca 1919 r. weszła w życie ustawa o przymusowym nauczaniu w wojsku polskim. Czytamy w niej:

„Żołnierze pozbawieni w wieku szkolnym nauczania początkowego oraz niedość biegli w czytaniu i pisaniu po polsku, podlegają przymusowej nauce w okresie odbywania służby wojskowej; wszelkich środków pomocniczych, potrzebnych do nauki, dostarczają bezpłatnie władze wojskowe; naukę prowadzą odpowiednio wykwalifikowane siły nauczycielskie, służące w wojsku; wykonanie tej ustawy (...) poleca się Ministrowi Spraw Wojskowych”.

Osiemnaście procent obywateli

Nie było to takie proste. Wojsko nie miało odpowiedniej ilości wykwalifikowanych kadr mogących sobie szybko poradzić z analfabetyzmem. Jeszcze na początku lat 20. ub. wieku np. na kresach wschodnich aż 90 proc. rekrutów nie umiało pisać i czytać. Powstawały dla nich żołnierskie szkółki w kompaniach. Zajęcia odbywały się w nich przez dwie godziny w tygodniu. Były one częścią szerszej, wojskowej edukacji obywatelskiej.

Gen Jan Romer od 21 grudnia 1918 r. dowódca Okręgu Korpusu nr II „Lublin” (jego rozkazom podlegał m.in. 2. Pułk Strzelców Konnych z Hrubieszowa) wydal nawet zalecenia w tej sprawie.

„Każdy dowódca, będący dla podległych żołnierzy pierwszym i głównym wychowawcą winien się starać, by żołnierz (...) nie miał oczu zamkniętych na swe bezpośrednie otoczenie, by się nauczył przedmiotowo myśleć, tak w zakresie swej służby, jako też w rzeczach natury ideowej naszego państwowo-narodowego bytu” – pisał gen. Romer. „Każdy dowódca winien starać się o to, by żołnierz poznał miejscowość w której się znajduje, by poznał wszystkie osobliwości swego otoczenia jak np. zabytki historyczne polskie, rozmieszczenie głównych urzędów i oddziałów (...). Gdyż bez tych wiadomości staje się on ślepym automatem bez duszy i myśli”.

W 1921 r. analfabeci nadal stanowili w kraju 33.1 proc. obywateli, a w 1933 r. - 23,1 proc. Wówczas największy ich odsetek notowano wśród prawosławnych (52,5 proc.) i grekokatolików (28,5 proc.). Nieco lepiej sytuacja wyglądała u katolików (17.2 proc.) oraz Żydów (15,4 proc.). Natomiast tuż przed wybuchem II wojny światowej analfabeci stanowili w Polsce 18 proc. obywateli. W 1949 - już w czasach PRL-u - wprowadzony została obowiązek bezpłatnej nauki analfabetów i półanalfabetów w wieku od 14 do 50 roku życia. Nałożono go też na wojsko. W 1951 r. ostatecznie ogłoszono, iż analfabetyzm został w kraju pokonany. Bez wątpienia zasługi w tym ogólnym zwycięstwie miała także „obrazowa metoda Promyka” oraz wysiłek wielu światłych osób, którzy żyli jeszcze w II RP (i wcześniej).

Tablica umieszczona na Rynku Wielkim o tym jednak nawet nie napomknęła... Nic dziwnego, że została zdjęta.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści (5) - oszustwo na kartę NFZ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zamosc.naszemiasto.pl Nasze Miasto